wtorek, 10 lipca 2018

Dzień na SORze czyli jak miło spędzić dzien Urlopu?

Miałam zacząć czymś zupełnie innym, ale ... stało się! Temat nawinął się sam :D
Trafiłam wczoraj na SOR...
Znaczy nie ze sobą, bo, wiadomka, ze sobą mogłam skończyć jedynie w psychiatryku. Aleee , trafiłam na SOR jako osoba towarzysząca.
Tak, tak. Niektórzy właśnie tak poczytują romantyzm. Jedni zabierają swoje żony do kina, na egzotyczne wojaże, inni, jak na przykład "Mój Stary" (tak go pieszczotliwie nazwijmy) funduje mi wypad na SOR regularnie, mniej więcej raz do roku.
Ale, moi drodzy, ogarnęłam wreszcie fenomen tej instytucji. To jest system eliminacji fałszywych pacjentów.
Nikt, kto przyszedł z niewielkim schorzeniem lub zamierza przysymulować  dla L4 nie zagrzeje miejsca na Szpitalnym Oddziale Ratowniczym. Dlaczego? Odpowiedź jest mega prosta - Musisz być naprawdę chory, aby czekać na 10 godzin na oględziny lekarza :)
Ale do rzeczy...
Trafiamy na SOR w okolicy godziny 12, w południe. Szybka rejestracja i przejście do poczekalni.
Oczywiście, znamy schemat działania, Najpierw pacjenci z karetki, potem osoby mocno poszkodowane,a na końcu MY - czyli pacjent przyjechał sam, cierpi w bólu,ale nie zdycha.(Kategoryzacja ujęta dosyć "po chłopsku").
Nie pierwszy raz tu jesteśmy, rzec można, jesteśmy już weteranami, więc grzecznie i pokornie zasiadamy na ławeczkach. Rzeczywistość wygląda całkiem nieźle, przed nami 3 pacjentów z interwencji Karetki, dwie osoby samozwańczo, jak my, więc czekamy.
Najciekawsze w SORACH jest to, na jakie typy pacjentów możemy tu trafić. Za każdym razem żałuję, że nie pisałam magisterki z psychologii, bo po jednej wizycie tu miałabym gotowy materiał na pracę.
Pacjent nr 1 - nazwijmy go roboczo "Żulem-Wiesławem"
Żul-Wiesław trafia na oddział ratunkowy najczęściej dlatego, że wskutek upojenia alkoholowego całuje i darzy miłością płyty chodnikowe lub krawężniki (bez wzajemności rzecz jasna) i ktoś litościwy wzywa mu karetkę.
Charakteryzuje go najczęściej charakterystyczny odór lub resztki ekskrementów na ubraniu. Tak też jest i tym razem. Nasz Wiesław zostaje wwieziony do TK. 10 min później z gabinetu wypada lekarz, gdyż Wiesław zdefekował się w Tomografie i obsikał mu buta.
Oczywiście migiem gabinet zostaje oczyszczony i zdezynfekowany, natomiast Wiesiu w zurynowanych gaciach siada na ławeczce i oczekuje na wyniki. W Mojej głowie kotłuje się tylko: M, pamiętaj, nie siadaj na ławeczce nr 3.
Wiesław za to, jak na Pana Swojego Życia przystalo, stwierdza, że zostało mu 5 dni życia, a może 5 lat życia... i w zmoczonych gaciach opuszcza nasza mała krainę radości bez wypisu...
W międzyczasie na oddział trafia jeszcze jedna karetka i jeden Pacjent samozwańczy, nazwijmy go NIEBIESKI.
Nasz niebieski to 2 typ Pacjenta "NIECIERPLIWY".
Na oko kolo 30stki, wpada na oddział obolały i czerwony, charakteryzuje się totalnym brakiem cierpliwości, brakiem wyrozumiałości w stosunku do kategoryzacji kolejności przyjmowania Pacjentów i poganianiem kogo się da.
Zasiada na ławeczce, niestety ławeczce nr 3 po Żulu-Wiesławie - oj Niebieski... nie jest to Twój najlepszy dzień...
W międzyczasie personel dwoi się i troi przy pacjentach z kolizji drogowych.
Godzina 14:00
Mijają dwie godziny, a my stoimy,tam gdzie staliśmy. Pytam Starego, jak jego stan. Odpowiada, że wytrzymuje. Okej, nie muszę interweniować.
Niebieski klnie pod nosem, że tak długo, a na horyzoncie pojawia się nowy "Żul-Wieslaw". Marzę o tym, aby stracić węch... a zaraz po tym przypominam  sobie że dziś zjadłam tylko jogurt i marzę o tym aby stracić również żołądek.
Niebieski dostaje szału, robi awanturę w dyżurce, a następnie wychodzi clkowicie ze szpitala.
Koło godziny 15.00 wywołują nasze nazwisko. Wiecie jak czuje się ktoś, kogo numery wyczytują w losowaniu totka? Dokładnie taką radość odczulam jak przeczytali nasze nazwisko... tyle wygrać.Za chwilę odczytują nazwisko Niebieskiego, który w pełni wkurwu zdezerterował 15 minut wcześniej.
Mój "Stary" wyłazi wstępnie ogarnięty i zasiada w kolejce do RTG. Kolejka całkiem spora, gdyż następuje wielka kumulacja dosyć poważnych kolizji drogowych.
W międzyczasie pojawia się konwój policyjny z więźniem.  Yay to nasz 3 typ pacjenta. Charakteryzuje go podejście typu "Wyjebane", natomiast jego "opiekunowie" stanowczo domagają się pierwszeństwa. W poczekalni pojawiają się szepty niezadowolenia. W tym czasie Żul-Wiesław nr 2 dezerteruje z rozwalonym łukiem brwiowym. A co! Przynajmniej nie zdefekuje w Tomografie...
Ponownie pojawia się Niebieski - boleści chyba przycisnęły... Znów wpada do dyżurki, robi zadymę i siada na ławeczce. Dobija godzina 16.00. "Stary" jest już po badaniach,zaczyna dopadać go zmęczenie i głód.
Ja zastanawiam się, czemu zamiast ławeczek nie ma sof i leżanek,ale zaraz potem przypominam sobie o defekujących Wieslawach i ławeczce nr 3.
Z Dyżurki wychodzi przemila pielęgniarka i tłumaczy system Niebieskiemu, czym odrobinę go uspakaja.
Nas czekają 2 godziny czekania na wyniki. Mój żołądek skanduje : Ty wyrodna matko, Ty wyrodna matko!
Niebieski zostaje wywołany i robią mu badania. Na oddziale pojawia się kilka patroli policji, żeby było śmieszniej Kolizyjnych jest tyle,że gubią się do kogo przyjechali...
Witamy godzinę 18.00. Ja witam już wewnętrzne wkurwienie. Ale zadymę robi Niebieski. wpada do dyżurki i żąda wypisu, pielęgniarka, tudzież oddziałowa tłumaczy, że to bez sensu, że po co było robić badania a tym samym generować koszta. Niebieski znów wychodzi... bez wypisu.
Za chwilę wywołują " Starego" . Jupi! może teraz się określą i będę mogła pojechać do domu....
18.15 - nic z tego, czekamy na konsultacje chirurga. Musi tylko zejść na Sor. Dupy już nie czuję, ale nie znikla. Sprawdziłam. Menda jedna.
Kolo godziny 19.00 pojawia się Pacjentka typu 4 - Emerytka.
Jestem już tak zgnieciona,że docierają do mnie wszystkie dźwięki, również  skrzekliwy głos emerytki. Jak na typowego osobnika tego gatunku przychodzi stadnie, aby moc swobodnie klachać.
Przechodzi kolejny, nowy Żul-Wiesław.
Matuniu, czas staje mi w miejscu, za jakie grzechy...
Czyściec za życia...
Z monologu emerytki (tak, monologu, bo współtowarzyszki niemal nie dopuszcza do słowa) wynika,że Pani co 2 miesiące ogarnia jakieś sanatorium na różne kończyny i odwłoki, drogie badanko, pobycik szpitalny. Wszystko, rzecz jasna,  na NFZ-cik... Nagle doznaję olśnienia. JUZ WIEM KTO PODPIERDALA MOJE SKŁADKI ZDROWOTNE. Pasożycik.
Dobijamy 20, pojawia się Chir na konsultacje i ... okazuje się,że przed nami jeszcze jedno badanie....
Walę głową o mur. Czy ja czuję od siebie Żula-Wiesława... Mam omamy węchowo-wzrokowe.
Przed 21 dowiadujemy się, że "Stary" ma się przeprowadzić na salę obserwacyjną,gdzie zostaje do dnia nastepnego" Ja mogę jechać do domu.Odczuwam ulgę (zwłaszcza,że ładna, młoda pielęgniarka właśnie kończy zmianę).

Po ponad 10 godzinach stwierdzam, że mój szacunek do Personelu na SORze osiąga 40 piętro w wieżowcu. Za ich cierpliwość, obszczochane buty, ale przede wszystkim nadludzką wytrzymałość (w szczególności węchowo-wzrokową).

Pozdrawiam,
-Wasza Niezrównowa-Żona


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz